San Gimignano – średniowieczny Manhattan
Mały, zgrabny samochodzik skręcił z drogi ekspresowej Florencja-Siena na malowniczą wiejską dróżkę. Niczym wstążka ciągnęła się przez zadbane, jakby nakreślone za pomocą linijki, pola winogronowe. Błękit nieba zmuszał wierzyć, że nad nami morze. Przed oczami zaczynał się wyłaniać obraz jak z pocztówki - równe cyprysy, wzgórza, winnice i miasta na klifach.
Spis treści:
Florencja zaspokoiła nasz apetyt na sztukę; po San Gimignano spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Czułam, że nadal nie wiem co to jest Toskania.
Słońce rozpromieniało toskańską ziemię, która nabrała prawdziwego złotego blasku, tworząc niesamowity anturaż dla niedzielnej podróży. Minuty i kilometry, które zostały nam do pokonania zbliżały się do zera. Byłam niecierpliwa, wręcz głodna widoku, który już niedługo pojawi się, za którymś z pagórków.
Miasteczko na skale kąpało się w promieniach zachodzącego słońca. W tej samej chwili przekonałam się, że "Toskania" to coś więcej niż nazwa regionu.
San Gimignano - Średniowieczny Manhattan
Głodni zarówno toskańskich wrażeń jak i nowych przysmaków, wyruszyliśmy wieczorną porą do miasta. Spokój, który ogarnia w San Gimignano jest nie do opisania. Wąskie uliczki prowadzą do oliwkowych alejek, zapalają się latarnie (zmierzch jeszcze nigdy nie był tak piękny!), opalone wieże łapią ostatnie promyki słońca, a urlopowicze leniwie rozsiadają się w małych przytulnych restauracyjkach. Wdychamy oliwkowe powietrze, w którym można było wyczuć nutkę lawendy. Nagle ktoś zaparza mocne espresso i aromat się zmienia. Chcę tu zostać tu zostać dłużej, niż na dzień.
San Gimignano żartobliwie nazywają Średniowiecznym Manhattanem. Tak naprawdę, Manhattan jeszcze nawet nie marzył o tym, że będzie istniał, kiedy tutaj zaczęły pojawiać się pierwsze wieże. Kiedyś było ich o wiele więcej niż teraz. Zamożni mieszkańcy tego miasta lubili pokazywać swoją zamożność, wręcz nawet się nią chełpić. A jak udowodnić bogatemu i upartemu sąsiadowi, że jego kupka złota jest wyższa? Oczywiście zbudować wieże. Im wyższa wieża, tym bogatszy właściciel.
B&B Il Fienile. Toskańskie gospodarstwo.
Zatrzymaliśmy się we włoskim, rodzinnym gospodarstwie B&B Il Fienile. Cały wystrój był utrzymany w toskańskim stylu, dużo drewna i fajnych drobiazgów, a w ogródku rosnące cytryny. Wizytówką miejsca był taras i widok z niego. Właściciel - uśmiechnięty Włoch, sprytnymi ruchami nakrył nam śniadanie na tarasie. Dzień dopiero się zaczynał, a już doświadczyliśmy tylu nowych emocji.
Biały trunek Vernaccia
Resztę poranku spędziliśmy spacerując uliczkami miasta, odkrywając jego zakamarki. Patrzyliśmy na mieszkańców i otoczenie. Zauważyliśmy, że w mieście nie ma transportu. Zaczęliśmy obserwować jak powoli budziło się miasto:
Starsza Pani wyszła na balkon z małą białą filiżanką espresso. Jej sąsiadka siedziała owinięta ciepłym słonecznym światłem i czytała gazetę. Kot leniwo wracał do domu. Z oliwkowego parku donosił się dźwięk harfy, miasto pochłaniało melodię, powoli się budziło. Sklep z winami otworzył swoje drzwi.
Zimny, biały trunek Vernaccia, który powstał na tych ziemiach, smakował wyśmienicie. Jedna butelka Vernaccia di San Gimignano opuściła sklep razem z nami.
Do tego cudownego miasta przyjeżdża się po to by odetchnąć; zobaczyć, usłyszeć, spróbować, wdychać prawdziwą Toskanię. Tu nie potrzeba bezcennych obrazów by móc się zachwycać. Tu nie ma gęstej zabudowy i przemysłu. Przeszło nam przez myśl, że tu człowiek żyje dla Natury, a nie odwrotnie. Jest po prostu szczęśliwy.
Po więcej wpisów o przecudnej Italii zapraszamy do zakładki Włochy.
Autorzy:
Katia i Artur - ukraińsko - polskie małżeństwo, które zamiłowanie do podróży, tych małych i dużych, łączy z korpo-pracą na etacie. W podrózach szukamy nowych wrażeń, doznań i inspiracji. Każda podróż to zagłębienie się w nowe kultury, oderwanie się od codzienności, w pewnym sensie odskocznia od korporacyjnej nudy. Jest to nasza szansa na naładowanie baterii i wyrównanie emocjonalnego PH.